...zakochałem się...haha...lepiej późno niż wcale, a myślałem, że w tym przypadku nie będzie to możliwe, a jednak. Sprawdza się przysłowie ,,nigdy nie mów nigdy". Zakochałem się w moim podarowanym przez rodziców rowerze, nazwijmy go ,,vintage" , po 4 latach, bo tyle stał w mojej warszawskiej piwnicy...Stał, stał, aż w końcu się doczekał. Zabrałem go ,,na wakacje" do Gdańska, bo wiedział, że tu wszyscy jeżdżą na rowerach, więc gdy na niego patrzyłem wydawało mi się że mówi do mnie ,,zabieraj mnie w końcu ze sobą i jazda..."
...i jazda jest bez trzymanki, no nie dosłownie, ale nie mogę usiedzieć w miejscu, tym bardziej, ze jest ciepło, po prostu chce mi się jeździć... Wiem, wiem miłośnicy rowerów czytają to i stukają się w głowę...ja teraz też... Do tematu podchodzę ambitnie, trasy są coraz dłuższe, ale to co w tym fajnego, że zwiedzam Gdańsk i miejsca do których normalnie bym nie pojechał...
...dziś przejażdżka była poranna. Ciepły ale rześki poranek sprawiał mi niezłą frajdę choć przyznam, ze droga powrotna była już ciężka...pewnie dlatego, ze w głowie miałem już to co chciałem zjeść na śniadanie...
... na temat śniadania naprowadził mnie Łukasz...zadzwonił z pytaniem...,,co robisz ?...ja jestem w TEKSTYLIACH...jem śniadanie, wpadniesz?... Pomyślałem czemu nie, tym bardziej, że wpadam tam czasami i za każdym razem myślę, że warto o nim wspomnieć na blogu. Jest to w Gdańsku całkiem przyzwoite miejsce na spotkania ze znajomymi, w dobrym punkcie i w miarę smaczną kuchnią, oczywiście bez fajerwerków... ale nie chodzi zawsze o fajerwerki ale też o przyzwoite jedzenie...
...czy śniadanie było dobre, pewnie tak, bo Łukasz wyszedł zadowolony. Nie ma nic chyba przyjemniejszego niż zjedzenie dobrej jajecznicy na świeżym powietrzu...no może poza jazdą na rowerze...ha...ale jedno i drugie się nie wyklucza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz